Na samym początku jechał Azka na myszołowie, Huncwoci nie spodziewali się, tego że Alan tak dobrze odnajdzie się w roli jeźdźca hipogryfa. Potem dwójka stworzeń, która razem spodziewała się potomstwa, a więc Lily i James na Nue i Dag. Następnie rudawy zwierzak, którego niepewnie dosiadł Glizdogon, którego imię brzmiało Ferroarcum. Szereg zamykał Lunatyk na brązowym hipogryfie- Moundzie, który musiał podtrzymywać zsuwającego się z grzbietu czarnego pół ptaka Syriusza.
-Nieee, on mnie zabija, ja nie chcę- warczał Black, łapiąc się mocno szyi stworzenia
-Chcesz go udusić- skarcił go Lupin
-Tak, niech to fatum zdechnie. Giń.- uderzył fantastyczne zwierzę z całej siły, Spook stanął dęba i zaczął wymachiwać szalenie pazurami, następnie bryknął dziko o mal nie zrzucając Łapy i pognał na przód.
-Syriusz wracaj do szeregu!- skarcił go ich mentor, lecz Black nie był już w stanie zapanować nad pół koniem. Wszystkie hipogryfy poczęły chodzić nie spokojnie w prawo i w lewo. James pociągnął swojego za pióra w drugą stronę, jednak ten odbił się od skały po boku i gwałtownie wpadł na Lily.
-Co robisz- syknęła, a jej wierzchowiec zatoczył się w bok. Rudawy Ferroarcum z Peterem na grzbiecie przestraszył się i kopnął Munda. Ten stanął dęba, a Lupin ledwo się na nim utrzymał. Myszołów, spróbował opanować sytuację, jednak z jego interwencji wynikła jedynie walka między nim, a brązowym przyjacielem.
-J-Jak to zatrzymać?!- To Syriusz wzbił się w powietrze na swoim "kumplu"
-Złap się mocno, pochyl, patrz przed siebie, nie wyrywaj piór i przede wszystkim N I E S P A D N I J!- wycedził Azka. Black złapał kurczowo szyję zwierzęcia. Wszystko zaczęło się zmniejszać, to było trochę jak latanie na miotle, dzikiej, żywej, bijącej miotle. Nawet mu się to podobało, zaraz czy on właśnie?... Zaczął się zsuwać z tego cholernego grzbietu. Poczuł, że siedzi już na końskim zadzie, gdy Spook wykręcił w górę. Nieee, spadł z grzbietu wierzchowca i złapał się ogona, jednak zmienił zdanie i puścił długie włosy gdy zobaczył kopytu, niebezpiecznie blisko swojej twarzy. Spadał, latał... nie wiedział co miał zrobić, więc zaczął się... śmiać, dostał głupawki na wysokości około czterystu metrów, w dół, dół, dół i... BOOM.
-Ale daleko zaszliśmy- skomentował Remus, patronus Lily rozpłynął się i ukazał napis:
-Jutro dalsza droga, ukażę się gdy będziecie gotowi-Evans odetchnęła, bo przywoływanie patronusa kosztowało ją wiele wysiłku. Lupin zeskoczył z gniadego pół ptaka i rzucił mu fretkę, gdy ten zajęty był jedzeniem przywiązał go do pobliskiego drzewa. Peter z Jamesem chodzili w kółku i rzucali zaklęcia ochronne, a Azka próbował coś zrobić, ale Lily nie wiedziała co, wyglądał jednak na bardzo skupionego. Otworzyła usta, gdy kontur człowieka zaczął się przekształcać i całkowicie przybrał formę dzikiego kota. Żbik zamruczał coś i wskoczył na drzewo.
-----
Pamiętasz?
Jakby to było wczoraj- zaśmiał się w duchu Alan
Siódmy rok
Ludzie są różni na różne sposoby i zawsze muszą znać chociaż jedną osobę, która jest inna.
On był śmiesznie inny
Tak, Horacy i on byli śmiesznie inni.
Pociąg wydmuchał ciężką parę, która spowiła peron 9 i 3/4, jednak historia dwóch przyjaciół od tego czasu zdążyła się rozwinąć. Alan podskoczył radośnie i udał się pod klasę zaklęć, gdzie teraz powinni mieć lekcje uczniowie Domu Salazara. Nie zaskoczył się gdy ujrzał tam ponurego nastolatka, o bladej cerze, dość długich czarnych jak smoła włosach, których pojedyncze kosmyki opadały ciężko na twarz, oczach koloru jadowitej zieleni które przeszywały na wylot, i wzroście odstraszającym pierwszoroczników i innych uczniów, jednak nie jego.
-Cześć Ban!- zawołał radośni przerzucający mu ramię przez bark. Ślizgon wywrócił oczami i spojrzał znacząco na grupkę uczniów jego domu, którzy zdziwieni przyglądali się tej scenie, gdy metamorfomag nadal nie pojmował o co chodziło chłopakowi, ten przystąpił do tłumaczenia.
-Wiesz, inni się gapią- warknął
-I...- kontynuował radośnie Gryfon
-Chyba nie powiesz mi, że inny Gryfoni nie prawią Ci kazań w pokoju wspólnym gdy nas widzą- tłumaczył
-Czasami prawią, czasami nie- rzekł zdawkowym tonem
-Wiesz ja chciałbym czasami pogadać z innymi członkami Domu Węża, a tak to słyszę od nich tylko:
-"Odwal się Gryfolubie"- zakończył
-Ale to tylko znajomi, my jesteśmy przyjaciółmi- warknął Alan. Ślizgon uniósł brew:
-Przyznaj, czasami też chcesz pogadać z innymi Gryfonami w pokoju wspólnym, a tymczasem słyszysz tylko kazania- rzekł spokojnie
-Jeśli wolisz swoich ślizgonków to proszę bardzo- jego włosy stały się płomiennorude, zawsze takie się robiły gdy się denerwował. Dunaj westchnął:
-Czekaj nie o to mi chodziło!- oderwał plecy od ściany i wyciągnął rękę w kierunku przyjaciela.
-Nie chcę Ci psuć reputacji- przystanął i fuknął przez ramię Alan, a jego włosy przybrały szarej barwy, takie stawały się gdy był smutny, lub przygnębiony. I odszedł na błonie, jeśli woli pogadać sobie przy filiżance herbaty z Riddle'em i jego bandą niż porozmawiać z nim to droga wolna. Usiadł pod jego ulubionym drzewem- starym bukiem. Kopnął kamień i potrząsnął głową, chciał aby jego włosy znów były czerwone, ewentualnie granatowe, jednak nic się nie stało. "Za dużo emocji"- pomyślał i zrezygnował z kolejnych prób "przefarbowania" się, bo były one skazane na porażkę. Wysoki czarnowłosy członek Slytherinu biegł w jego stronę. Szczelnie opatulił się srebrno-zielonym szalikiem i dysząc przystanął:
-Dobra, sorry! Miałeś rację, ale nie zachowuj się jak baba- warknął na jednym wdechu i wyciągnął do niego rękę. Włosy Alana stały się czerwone podskoczył i wykrzyknął:
-Zgoda! I Zamiana- Dunaj otworzył szeroko oczy, niestety dobrze wiedział o co chodzi z zamianą. Gryfon wyrwał mu jego szalik w barwach Domu Węża i obwiązał mu szyję swoim szkarłatno-złotym.
-Niech ci będzie- skwitował Vulfuuss.
Tak bardzo brakowało mu jego przyjaciela, spojrzał tam gdzie Huncwoci, przypominali mu Azkaban w młodych latach tylko w czwórkę, a nie we dwójkę- użerali się z hipogryfami. Zawalił tą przyjaźń, ale tej wyprawy nie mógł. Żbik podniósł się z gałęzi na której leżał. Położył uszy po sobie, wyprostował się i wywinął ogonem w prawo, a następnie w lewo, całą czynność kończąc skokiem na ziemię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz